wtorek, 12 września 2017

Klinika skokowa: Dzień 1 - przyjazd uczestników

Dziś wstałam bardzo wcześnie rano, dużo wcześniej niż zazwyczaj, ponieważ dzisiaj w Homestead mieli pojawić się uczestnicy kliniki. Jako że i naszymi końmi tego dnia było trzeba sie zająć, jedynie ja i Jo szykowałyśmy wszystko na przyjazd, a reszta kadry obiecała wziąć dziś konie nam przypisane na treningi. Było jeszcze ciemno, kiedy się obudziłam a pogoda nie dopisywała, siąpił ciągle deszcz. Wiedziałam jednak że jeszcze dziś miało nastąpić przejaśnienie i cała klinika miała się dziać w ładnej pogodzie, z ewentualnymi przelotnymi opadami. Po ogarnięciu się zabrałam się za przygotowanie naszym gościom pokoi. Wszystkie znajdowały się na poddaszu, równo 4, z tym że dwa większe, z łóżkiem dwuosobowym i dwa mniejsze z łózkami jednoosobowymi. W każdym była szafa i niewielka komoda, oraz lustro. Wszystkie pokoje miały co prawda jedną, wspólną łazienkę, ale nikt raczej nie będzie narzekał, ponieważ w domu mamy jeszcze 2 i na spokojnie się podzielimy.
Najpierw zajęłam się łazienką. Umyłam dokładnie kafelki, prysznic, ubikację i umywalkę, wypucowałam lustro i przetarłam niewielką szafkę z kurzu. Wtedy też przyjechała Jo i razem pozbywałyśmy się pajęczyn i kurzu ze wszystkich zakamarków pokoi. Dawno nie były używane. Dokładnie odkurzyłyśmy, przetarłyśmy rolety w oknach dachowych, pozbyłyśmy się kurzu z szafek. Na sam koniec zaniosłyśmy do każdego pokoju komplet pościeli i po 3 ręczniki, założyłyśmy też prześcieradła. Kiedy skończyłyśmy tym wszystkim się zajmować była 12 i już niedługo pierwsi uczestnicy mieli się pojawić. Zeszłyśmy więc na dół, do kuchni i przygotowałyśmy jakieś ciasteczka i soki, ponieważ porządny posiłek miała ugotować mama Dana, kiedy wszyscy się już zjadą. Elizabeth zdecydowanie robiła najpyszniejsze obiady pod słońcem, nawet te wege wychodziły jej znakomicie. Same z Jo usiadłyśmy w kuchni i zabrałyśmy się za malutkie śniadanie i kawę, w oczekiwaniu na pierwszych gości.
Około 13:30 przed bramą Homestead pojawił się pierwszy trailer, zatrąbił, a z okna kierowcy wychyliła się głowa Ilarii.
- Wpuszczajcie mnie! - krzyknęła, machając nam. Okno kuchni wychodziło akurat na ulicę, więc miałyśmy dobry widok na bramę. Kliknęłam pilotem, a brama samoczynnie zaczęła się otwierać. Wyszłam na dziedziniec.
- Czeeeeść! - krzyknęłam, wpadając niemalże na dziewczynę, kiedy ta wysiadła z samochodu. Od razu mocno ją przytuliłam. Blondynka odwzajemniła uścisk. - Chodź, wyciągamy go, niech się chłopak nie denerwuje.
Wyprowadziłyśmy siwego Prisonera z trailera. Ogier rozejrzał się, parsknął i pociągnął Ilarię w stronę klombu, żeby zacząć pałaszować kwiatki, które Elizabeth hodowała z wielką miłością. Kiedy dziewczyna odciągnęła konia od roślinek, gestem ręki zaprosiłam ją w stronę wybiegów. Prisoner miał mały zimowy wybieg cały dla siebie. Wrzuciłyśmy mu tam siano i nalałyśmy wody do poidła. Ilaria rozebrała konia z transporterów i derki, zostawiając mu kantar.
- Stanie w stajni pensjonatowej, ale to dopiero w nocy. Connor naszykuje mu boks. Chodź, trzeba zanieść na górę twoje rzeczy.
Z wielką walizą pomógł nam Anthony.
- Il, co ty tam masz? - zapytał, próbując wciągnąć ją jakoś po stromych, drewnianych schodkach.
- 6 par bryczesów... - dziewczyna nie zdążyła dokończyć, a Anthony jej przerwał.
- 6 PAR?! Kobieto, ja całą klinikę przejeżdżę w jednych.
- Nie rozumiesz, Ant. U Ilarii wszystko musi do siebie pasować. Ona nawet naczółki zmienia, jeśli kolory się gryzą - dziewczyna przytaknęła, a chłopach westchnął ze zrezygnowaniem.
Zostawiliśmy Włoszkę w jednej z większych sypialni i zaprosiliśmy ją po rozpakowaniu na ciasteczka na dół. Tymczasem musiałam zejść już na dół, ponieważ przy bramie pojawił się samochód terenowy z przyczepką. Schodząc potknęłam się o chyba wszystkie psy na raz. Thor dzielnie przywitał nowych gości piszcząc przy bramie. Zamknęłam zgraję w domu i otworzyłam wrota do Homestead, żeby Maciek mógł wjechać na podwórze. Z Maćkiem znaliśmy się w zasadzie tylko z imienia, przelotnie na zawodach czy innych imprezach. Wiedziałam jednak, że to bardzo sympatyczny człowiek.
- Siemanko - powiedziałam do chłopaka, kiedy wysiadał z auta. - Dawaj tego przystojniaka, wpuścimy go na wybieg, bo widzę, że się niecierpliwi.
Chłopcy mieli za sobą bardzo długą drogę i na pewno oboje byli strasznie zmęczeni. Z resztą po obu było widać, że są jacyś tacy rozlaźli i wymemłani. Jednak kiedy zaproponowałam, żeby Maciek poszedł już do domu, a ja zajmę się Cherokeem, chłopak zdecydowanie odmówił i jakby nabrał energii. Zaprowadziłam ich na pastwisko, na którym stał Prisoner, konie powinny nie mieć ze sobą kłopotu.
- Chcesz większy, czy mniejszy pokój? - zapytałam chłopaka, kiedy prowadziłam go na górę.
- Mniejszy.
- To ten drugi na lewo. Na wprost od schodków jest łazienka. A jak już się rozpakujesz to zejdź na dół na ciasteczka i coś ciepłego do picia. A potem koniecznie się prześpij, bo wieczorem pójdziemy na spacer, żeby nam się konie nie zastały.
Maciek tylko się uśmiechnął i przytaknął, po czym zniknął w swoim pokoju. Zeszłam na dół, złapałam ciastko i już musiałam biec na zewnątrz, bo przyjechała Agnes.
- Hejooo! - zaczęłam machać do dziewczyny już z daleka. Mimo że nie znałyśmy się za dobrze, darzyłam dziewczynę wielką sympatią.
- O boże ratuj mnie, ja chyba umrę! - powiedziała wysiadając z samochodu. - Jestem taka zmęczona! - ta para również miała za sobą długą drogę, jednak zdecydowanie krótszą niż Maciek. Mimo to rozumiałam zmęczenie doskonale.
- To bierz szybko siwka, dawaj go na pastwisko i zaraz zaprowadzę cię do pokoju - powiedziałam, na co dziewczyna zgodziła się z entuzjazmem.
Ultrona postanowiliśmy wpuścić na maluteńki wybieg trawiasty, zaraz obok czworoboku. Agnes rozebrała go ze wszystkiego i zaraz pognałyśmy do domu. Anthony wniósł jej rzeczy na górę, a dziewczyna po zobaczeniu pokoju i krótkiej wizycie w toalecie zeszła na dół i zabrała się za pałaszowanie ciasteczek. W tym momencie Ilaria chyba poczuła konkurencję, bo dosiadła się do dziewczyny i obie sobie siedziały, jadły i rozmawiały.
Czekaliśmy już tylko na Karen, która niedługo potem pojawiła się w bramie stadniny. Przywitałam się z dziewczyną i po odprowadzeniu trzech jej koni na wspólny wybieg - zaprowadziłam ją do całej gromadki. Dziewczyna opowiadała mi o podróży, a Dan wniósł jej rzeczy na górę.
- Koniska w sumie całkiem grzeczne były, tylko kilka razy musiałam wychodzić i wyprowadzać każdego po kolei, żeby nogi rozprostowały - odpowiedziała mi na zadane przed chwilą pytanie. Po jakiś 30 minutach rozmowy z Karen i Danielem, Elizabeth zawołała nas do jadalni na obiad. Wszyscy zasiedli przy stole i zaczęli się zajadać przepysznymi daniami Pani Hussian. Po pół godzinie każdy rozszedł się do swojego pokoju na mały odpoczynek.
Do wieczora goście spokojnie rozmawiali i odpoczywali, my przez ten czas przygotowaliśmy koniom które do nas przyjechały boksy. Po tym zaprosiliśmy wszystkich naszych gości na spacer ze swoimi końmi. Każdy po przyprowadzeniu konia z pastwiska najpierw zabrał się za szczotkowanie.
Z naszej ekipy Daniel zdecydował się wziąć Memo, który dziś nie miał jeszcze treningu. Ja wzięłam French Revolution, a Phil nie mógł się zdecydować, więc Dan powiedział mu, żeby wziął Resurrected Suna. Od jakiegoś czasu oszczędzamy trochę ogiera, żeby wejść znowu w mocne treningi na następny sezon. Resio podupadł troszeczkę na zdrowiu, stale się ostatnio przeziębiając, więc obecnie nie startuje dużo, a treningi ma lekkie i raczej spacerowe.
Kiedy wszystkie rumaki były gotowe odezwałam się:
- Będzie to raczej stęp po ośrodku i kawałku lasu, ale jak ktoś jest leniwy może wskoczyć na oklep.
Na to posunięcie zdecydował się Dan, nie zakładając przy tym Memo żadnego sprzętu, Ilaria na kantarze i Phil, który to włożył Resurrectowi ogłowie, ponieważ jeszcze nie znali się za dobrze, a Siwek mimo zdrowia, nadal miał mnóstwo energii.
Ruszyliśmy, Dan z Memo pierwszy, prowadził go dosiadem i łydkami, obok niego Phil i Res, za nimi Karen ze Slashem oraz Agnes z Ultronem, potem szedł Maciek z Cherokeem, za nim Ilaria i na końcu ja. Przeszliśmy przy pastwiskach spokojnym stępem. Konie były wyluzowane, szły z opuszczonymi głowami, co jakiś czas parskając, niektóre rozglądały się po nowym miejscu, inne miały je zupełnie gdzieś. Gdzieś tam pomiędzy lasem a pastwiskami, na wielkiej łące Fanatic trochę się zdenerwował i wyszedł z szeregu, szarpiąc się nieco z Karen. Kiedy ta go opanowała postanowiliśmy zatrzymać się na ścianie lasu i pozwolić koniom się popaść. Ja z French nie zbliżałam się za blisko ogierów, ponieważ nie planowałam jak na razie krycia klaczki, a tym bardziej żadnym z obecnych tu panów. Za wielkie to konie na moją maleńką siwuskę.
Osoby które siedziały na swoich rumakach położyły się spokojnie na ich zadach, inni siedzieli w trawie, ja plotłam French warkoczyki.
Po jakiś 15 minutach ruszyliśmy dalej, wchodząc w las. Pokręciliśmy się tam trochę, co jakiś czas zatrzymując się by dać koniom zjeść, dopóki nie zaczęło zmierzchać. Konie wyluzowały się po podróży i o to nam właśnie chodziło. Kiedy wróciliśmy wszystkie konie powędrowały do boksów. Każdy nakarmił swojego przywiezionymi paszami i/lub tym co mieliśmy my i kiedy goście poszli na kolację, my razem ze stajennymi zajęliśmy się ściąganiem z padoków innych koni i karmieniem ich. Przed nami kolejne, dużo bardziej pracowite dni kliniki.

2 komentarze:

Etykiety